Pani Monika Bożko jest absolwentką IV LO im. T. Kościuszki w Toruniu, a obecnie studiuje
na I roku socjologię na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w
Warszawie. "Osobiście nienawidzę się chwalić, dlatego też pewnie niewiele
osób wie, że cokolwiek piszę..."- mówi pani Monika Bożko.
Koniec, czyli początek
23.04.2007
Poniedziałek, 22:59
Rodziców znowu nie ma. Pojechali na tzw. „ zebranie”. Chata wolna na 3 dni. Myślę, że nawet nie zauważyliby, gdybym zniknęła jak bańka mydlana. Dla nich liczy się tylko kasa, dobra fura no i firma. Ładniutka, prestiżowa, dobrze prosperująca. Czasami żałuję, że nie mam rodzeństwa, nie byłabym taka samotna.
Właśnie, właśnie- news! Szymon zerwał ze swoją dziewczyną, pole do popisu dla mnie : ). Jestem twarda, zawsze walczę o swoje. Tym razem też tak będzie. Która godzina? 23:07, czas na wzmocnienie…
Przewracając kolejne kartki, zastanawiam się, co działoby się, gdybym wtedy nie została po raz kolejny sama w domu, gdybym nie poszła na imprezę do znajomego, znajomej, który był znajomym…Do dzisiaj pamiętam wszystkie słowa wypowiedziane przed zażyciem mojej pierwszej ekstazki.
- Magda…no nie daj się prosić…raz na pewno ci nie zaszkodzi, a poczujesz się, jakbyś frunęła…- mówiła do mnie moja nieskazitelna, najukochańsza miłość, Szymon .
- No, nie wiem…- wahałam się.
Trzeba było powiedzieć „ nie”. Ja, która zawsze byłam asertywna, umiałam odmawiać, przeczytałam ze 100 książek o narkotykach, uległam jego zielonym oczom, powiedziałam OK., wzięłam i rzeczywiście czułam się jak w niebie. Wszyscy stali się tacy bliscy, czułam, że mam po co żyć. Tylko wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy głód narkotyczny i że ten jeden raz spaprze mi do końca życie.
***
23.04.2007
Poniedziałek, 20:16
Nie wytrzymam tego! Po prostu nie wytrzymam. Jestem zła na samą siebie, wydrapałabym jej ( czytaj: matce) oczy, rozdarłabym ją po prostu. Moje życie to książki. Mogłabym sobie przyczepić na czole karteczkę: „ zamknięta w klatce z książkami”. Mam mieć same 5 i 6, bo jak nie to inaczej będzie wstyd, tragedia i katastrofa. Dobrze kochana mamusiu, jeśli tak sobie tego życzysz, to proszę bardzo !
Był bardzo ciepły dzień, kiedy stanęłam w bramie jakiejś obdrapanej kamienicy w środku miasta.
- Green? spytałam, podchodząc do kolesia palącego zapewne nie tylko zwykłe papierosy.
- Ile?- zaczął.
- 5 g…- rzekłam. -Amfy- dokończyłam.
Podał mi woreczek z białym proszkiem, a następnie zarzekał się:
- Pierwszy raz- gratis, ale później płacisz normalnie.
- Chcę tylko spróbować. To jest pierwszy i ostatni raz- odpowiedziałam zdecydowanie.
- Jasne- uśmiechnął się ironicznie, zgasił fajkę i kazał mi „ spadać”. Jak sobie życzył, tak też zrobiłam. Poszłam do domu, czując w kieszeni „ małe co nieco”. W domu mamy nie było, tata- jak zwykle wyjazd służbowy. Tak więc wzięłam cały potrzebny sprzęt i zaczęłam przygotowywać sobie obiadek. Nie wiem, skąd wzięłam w sobie tyle odwagi, przecież w każdej chwili mogła zjawić się mama, ja byłam o to jednak bardzo spokojna. Nabrałam rozpuszczony płyn do strzykawki, podniosłam rękaw i powoli wkłułam się w ramię. Wiedziałam, że zrobiłam coś najgorszego. Nie ekstazy, kwasy, tylko od razu : amfetamina dożylnie raz! No i uderzyła. Gwałtownie zrobiło mi się błogo, świat był piękny, cudowny, w jasnych barwach, kochałam mamę jak nigdy, uspokoiłam się wewnętrznie i pod ścianą łykałam tę wolność, którą sobie wstrzyknęłam.
Teraz stoi przed lustrem jakieś 45 kg 170 wzrostu. Człowiek- szkieletor. Ile moje ciało to wytrzyma? Po 4 miesiącach intensywnego brania witam się ze sobą mówiąc: „ Cześć Aga, ty stara ćpunko”.
***
23.04.2007
Poniedziałek, 23:08
08.05.1991 r. to dzień, kiedy przyszedł na świat w szpitalu przy ul. Madalińskiego 25 pewien niemowlak- to byłam ja. 16 lat spędziłam w domu pełnym krzyku, złości i nienawiści. Czy był w moim życiu kiedykolwiek normalny dzień? Odpowiedź brzmi : NIE, NIE, NIE! Jeszcze kiedy mogłam liczyć na tatę, było dobrze, ale on…zawiódł mnie jakieś 2 lata temu. Pamiętam ten piękny majowy dzień, kiedy kończyłam 14 lat, mówił, że ma ważny wyjazd służbowy, ale potem zobaczyłam go w mieście z jakąś kobietą ( albo inaczej z osobnikiem płci żeńskiej). Dziwiłam się, że nikt inny tylko mój ojciec ma na boku 1,2,3,4… Teraz nie obchodzi mnie to, nic mnie nie obchodzi poza tym, żeby skończyć 18 lat i wynieść się z tego pomieszczenia ( domem tego nazwać nie można). Może też wszystko byłoby dobrze, gdyby nie moja jedyna, najukochańsza i śmiertelna miłość..
- Cześć Ważka, jak leci?
Od razu zareagowałam na wezwanie mojej ksywy. Usłyszałam czyjś głos w tle mocnej techniawej muzy. Nigdy nie przepadałam za tego rodzaju muzyką, ale kiedyś musiał nadejść ten dzień, w którym po raz pierwszy poszłam do klubu. Oczywiście namówiła mnie do tego Łapa- moja najwierniejsza przyjaciółka.
-Ooo… hej- odpowiedziałam, rozpoznając twarz nieznajomego.-…Wojtek- dokończyłam.- U mnie wszystko OK., nawet dobrze się bawię- uśmiechnęłam się tak, aby nie odczytał na mojej twarzy grymasu.
- Zatańczysz?- zaproponował.
- Jasne- zgodziłam się bez wahania, perspektywa siedzenia samej bez towarzystwa jeszcze bardziej mnie do tego przekonała.
Podczas tańca jednak jakoś spięłam się no i zobaczyłam jeszcze Pawła (najładniejszego chłopaka w szkole) z jakąś dziewczyną. Czar prysł i tańczenie było najgorszą katorgą tego dnia. Wojtek musiał widzieć, że coś jest nie tak, bo po pewnym czasie pociągnął mnie w stronę automatu z zimnymi napojami. Kupił coca- colę, podał mi ją, a do ręki dał mi małą tabletkę.
- Weź, po tym będzie lepiej- powiedział.
Posłuchałam go i łyknęłam tabletkę z coca- colą, co w efekcie dało mi tzw. „ mocnego kopa”. Resztę wieczoru spędziłam, bawiąc się na parkiecie i zapominając o całym świecie.
Przypomina mi się ta chwila, kiedy po raz kolejny zatruwam swój organizm niebezpieczną dawką kokainy.
***
Weszłam do domu, jak zwykle trzaskając drzwiami. Moi rówieśnicy zawsze mi zazdrościli: willa na obrzeżach stolicy, firmowe ciuchy, najnowszy sprzęt do odtwarzania muzy, kochający rodzice, … Jasne, wszystko się zgadza oprócz tego ostatniego.
- Cześć, Magdusiu, kochanie, słoneczko moje. Tak się cieszę, że już wróciłaś. Wiesz, miałam dzisiaj bardzo zły sen…- urwała mama, ja w tym czasie zdjęłam moje przeciwsłoneczne okulary- izolowałam się w nich przed światem.
- Cześć- po pewnym momencie odparłam mamie.- Jak widzisz, nic mi się nie stało. Jestem cała i zdrowa- zapewniłam ją.
To jej sztuczne martwienie się o swoją jedyną córkę było tak żenujące, że już bardziej się nie dało. Potem nie było już żadnych pytań o szkołę, przyjaciół, o nic, temat jak zawsze zszedł na firmę, zyski i straty, na to, że pani Jola kupiła sobie beznadziejną garsonkę, w której wygląda za grubo i strasznie ją postarza. Włączyłam plazmowy telewizor, oglądałam powtórkę któregoś odcinka „ Na dobre i na złe”, chwilami odpowiadając mamie „ Mhm” lub „ Tak”. Taki mój los. Nikt nie interesuje się, co robię, po prostu żyję i chodzę po tym świecie. A gdy już spotkam w domu któregoś z rodziców, to zamęczają mnie opowieściami o firmie. Mama skończyła gadać chyba 2 godziny później, ja w tym czasie myślałam tylko o jednym : działka. Ubrałam się więc i wyszłam. Miałam nie wracać późno. Ok., nie ma sprawy. Stałam przed drzwiami nr 36, aż w końcu nacisnęłam dzwonek. Nie minęła minuta, a Szymon stał już w drzwiach , jak zwykle wyglądał uroczo.
- Wskakuj- zaprosił mnie do środka.
Doskonale wiedział, o co chodzi, nie spotykałam się z nim tylko dlatego, że był moim doręczycielem, ale poniekąd zależało mi na dawce. Zawsze dawał mi tylko ekstazę, ja też nie chciałam mieć do czynienia z silniejszymi narkotykami, ale tego dnia, gdy byłam już porządnie wkurzona tym, że nic lekkiego dla mnie nie zdobył, wzięłam maryśkę. Świat zaczął mi wirować, byłam lekka jak piórko, daleko myślami….Z pięknej rzeczywistości ocknęłam się w środku nocy, chciałam wrócić do domu, chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, w jakim stanie jestem. Oczywiście Szymon zatrzymał mnie słowami:
- Madzia, daj spokój, jest 3 w nocy, śpij- on też był kompletnie naćpany albo przynajmniej mi się tak wydawało, skoro miałam zostać u niego na noc. Jednak było mi to obojętne. Położyłam się z powrotem do łóżka i zasnęliśmy razem. Obudziłam się o 8:00 i zobaczyłam na swoim telefonie 20 nieodebranych połączeń. Wszystkie były od rodziców. Wybiegłam więc od Szymona, starałam się po cichu wejść do domu i podążyć do swojego pokoju. Nie udało mi się to, ponieważ mama siedziała w salonie wpatrzona w telefon.
- Gdzie byłaś?- spytała.
- U Moniki, trochę się zasiedziałam, a potem zasnęłam, przepraszam, że was nie uprzedziłam- kłamałam jak z nut.
- Gdzie byłaś?- powtórzyła pytanie mama.
- No przecież mówię, że u Moniki- twardo stawiałam na swoim.
- Nie kłam!- krzyknęła.- Sprawdziłam wszystkich twoich znajomych! U kogo więc byłaś? I lepiej mów prawdę- groziła mi.
- U Szymona- „ sama chciałaś”- pomyślałam.
- U Szymona? Dziewczyno, ty masz 16 lat i nocujesz u jakiegoś chłopaka? Wiesz, co robisz? Zastanawiałaś się nad tym?- mama wpadła w panikę.
- A ty co? Zainteresowałaś się córką po 16 latach? To ty się zastanów, co robisz, mamusiu- podkreśliłam ironicznie ostatnie słowo i pobiegłam do swojego pokoju.
***
W dobrym humorze wracałam do domu po 8- godzinnej męczarni w szkole. Czekały już na mnie w stoliku 3 g amfetaminy. Jednak mój pogodny nastrój zepsuł widok mamy stojącej w drzwiach. Po jej minie stwierdziłam „ znalazła” i z przerażeniem czekałam na ciąg dalszy akcji.
- Spotkałam dzisiaj twoją panią od polskiego- rzekła, nalewając zupę.- Dostałaś 4 z klasówki, możesz mi powiedzieć jak to się stało? ? ?- mama podniosła głos.
„ Zamorduję Szpilę”- pomyślałam
- Nie wiem, jak to się mogło stać- odpowiedziałam z sarkazmem.
- Człowiek pracuje, zarabia, chce dla ciebie jak najlepiej, a ty przynosisz takie oceny!
- Ty naprawdę nie masz innych problemów- stwierdziłam.
- A jakie problemy mam mieć? Może mnie oświecisz? Nauka jest najważniejsza. I zapamiętaj to sobie. A…- i nie dokończyła, bo na moje szczęście do naszego jednorodzinnego domku wszedł tata. Zjadłam więc obiad, poszłam do swojego pokoju i z niepokojem patrzyłam na szafkę koło łóżka. Nie mogłam niczego zrobić, było za duże ryzyko, że któryś z rodziców wejdzie i nakryje mnie na szprycowaniu. Wysunęłam jednak szufladę i popatrzyłam na biały proszek. Nagle wszedł tata. Udałam, że czegoś szukam, a potem natychmiast schowałam szafkę.
- Aguś, wiesz jaka jest mama, nie bądź na nią zła. Ona chce dobrze- zapewniał mnie tata.
- Tak, ale jak czasami dostanę 4, to chyba nic się nie stanie, prawda?- byłam zdenerwowana, potrzebowałam amfy, a nie mogłam jej zażyć, więc podniosłam głos.
- Świetnie! Jeszcze zacznij ją buntować przeciwko mnie- do mojego pokoju weszła mama i tak szybko jak weszła, tak szybo zniknęła.
- Sam widzisz- wskazałam na oddalającą się postać.
***
- Nie byłaś dzisiaj w szkole- usłyszałam w samym progu drzwi i poczułam bolący policzek po uderzeniu, dostałam w twarz.
- Widzę, że złe wieści szybko się rozchodzą- powiedziałam ironicznie.
Byłam przyzwyczajona do takiego zachowania mamy.
- Włóczysz się, łazisz po mieście, nie wiadomo co robisz, z kim spędzasz czas- wyliczała mama do czasu, kiedy jej nie przerwałam.
- Och….jaką ty masz okropną córkę… no naprawdę gorzej nie mogłaś trafić. Ale stań przed lustrem i popatrz, jak ty wyglądasz, cały czas wyżywasz się na mnie, a niby za co?
- Ostatni raz tak do mnie mówisz!- wrzasnęła.
„ Ważka jak zwykle postawiłaś na swoim”- miałam w myślach. Ten dialog wydawał mi się zupełnie bez sensu, poszłam więc do siebie, zamknęłam drzwi na klucz i zaspokoiłam potrzebę narkotyku dawką freebase cocaine.
***
Po tamtej sytuacji starałam się więcej nie robić takich numerów. Wracałam do domu „ czysta” tzn. z czystym organizmem w środku. Rodzice na nowo zaczęli mieć do mnie zaufanie aż do tego felernego dnia. Cały czas wmawiałam sobie, że amfa, maryśka- to tylko taka przygoda, a jeżeli będę chciała, to przestanę. Ale tak jak w większości wypadków, myliłam się. Chociaż chciałam nie brać, mój organizm domagał się wręcz coraz większych dawek. Z kasą nie było problemu. Przyszedł taki czas, że oddałabym wszystko za odrobinę działeczki. Był wtedy piątek. Już w szkole wiedziałam, że coś jest nie tak. Nawet Monika, która siedziała koło mnie, podsunęła mi kartkę na chemii:
„ Madzia, wszystko ok?” Odpisałam: „ Tak, nie za dobrze się czuję, ale to przejdzie” „ Nie przesadzasz z amfą? Magda, coś ty zrobiła… wyglądasz fatalnie… jeszcze możesz z tego wyjść, nie rób już więcej niczego głupiego, proszę cię. Martwię się o ciebie. Wyglądałaś tak ślicznie, dużo schudłaś, teraz przypominasz mi stokrotkę…” Wiem, co miała na myśli. Stokrotkę, która przekwitła, zmarnowała się, zniszczyła. Po lekcjach od razu poszłam do Szymona. Jak tylko mnie zobaczył, powiedział:
- No dziewczyno. Doigrałaś się. Jesteś na głodzie.
Co? ? ? Ja? ? ? Miałam straszne drgawki, było mi raz ciepło, raz zimno, a moim jedynym pragnieniem było to, żeby zaćpać. Choć odrobinkę maryśki. Szymon podał mi codzienny zestaw, ja zapłaciłam. Rutyna. Wszystko było jak należy. 3 g maryśki stuknęły szybko do ciała i mogłam nabuzowana iść do domu. W drodze doszły do mnie słowa Szymona i w myślach miałam tylko „ Magda- jesteś ćpunką. Już z tego nie wyjdziesz. Może miesiąc, dwa i wylądujesz na detoksie. Zatrujesz się cała, zginiesz od prochów, a twojego grobu nie będzie nikt odwiedzał. Monika cię ostrzegała. Ostrzegałaś samą siebie. Ale co z tego? Nie uwolnisz się od tego, jest już za późno…”
Gdy weszłam do domu, byłam cała mokra, a mama stwierdziła, że mam grypę i odesłała mnie natychmiast do łóżka. Nie popatrzyła w moje niebieskie oczy, których źrenice były powiększone i wyglądały jak spodki. Niczego nie zauważyła albo nie chciała zauważyć. I to mi pasowało. Taka dawka maryśki zwaliła mnie z nóg. Mama przynosiła mi herbatki, a mi było niedobrze. W końcu ściany zaczęły się walić, a gdy zasnęłam, jakiś potwór gonił mnie i cały czas uciekałam. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam twarz lekarza. Była zamazana. Zbadał mnie, rodzice stali obok, a on mnie zapytał jakby nigdy nic:
- Amfa czy maryśka?
- Zależy kiedy- odparłam. Dzisiaj maryśka- chyba sama do końca nie wierzyłam, że to powiedziałam.
- Jaka maryśka? Magda o czym ty mówisz?- starała się opanować mama .
- Zostawię państwa samych- skończył lekarz i wyszedł tak po prostu, zostawiając mnie samą. Ale dzięki temu oprzytomniałam.
Mama do mnie podleciała i zaczęła mną szarpać.
- Ty ćpunko! Jak mogłaś nam to zrobić? Jak ja się teraz pokażę w firmie? No jak?
- Daj spokój, co? Widzisz, nawet teraz jak wiesz, znasz całą prawdę, to zależy ci tylko na firmie. Zawsze tak było, w ogóle się mną nie zajmowaliście! Całe dnie spędzam sama. To wszystko wasza wina! Nigdy nie czułam się potrzebna! Nigdy nie zapytaliście mnie, czy może źle się czuję, nie zauważyliście tego, że wasza własna córka staje się narkomanką! -krzyczałam na cały dom.
- Nasza wina???- spytała z niedowierzaniem.- Jak możesz!
- Magda ma rację- wtrącił się tata.- Nic się dla nas nie liczyło poza pracą.
Na to mama spojrzała na niego, rozpłakała się i rzekła już prawie zza drzwi:
- Idziesz na odwyk.
„ Nigdzie nie idę”- pomyślałam .
***
„ No Aga- jesteś genialna”- myślałam sobie. Zła sytuacja w domu zmieniła się, gdy zaczęłam przynosić ze szkoły 5, a to dzięki tej wspaniałej amfetaminie. Biorę działkę, zaczynam się uczyć, wszystko przychodzi mi tak łatwo i szybko. Znowu byłam najukochańszą, zdolną córeczką. Do czasu. Pewnego razu, jak codziennie, szykowałam sobie dawkę, wkłułam się i… osunęłam po ścianie. Chyba tym razem trochę przesadziłam. Nagle do pokoju weszła mama, krzycząc:
- Dziecko! Agnieszka!- krzyczała.- Coś ty zrobiła!
Tata wpadł do pokoju. Widziałam wszystko przez mgłę. Mama próbowała wyjąć strzykawkę z mojego przedramienia, nie zdawała sobie jednak sprawy, że to nic nie da. Nagle upadła, a tata wystukiwał na komórce numer pogotowia ratunkowego, mając przed sobą nieprzytomną żonę i kompletnie zaćpaną córkę. Ocknęłam się dopiero w szpitalu z kroplówką w ręce. Miałam ogromną ochotę zaćpać, dopóki nie dowiedziałam się, że moja mama przeszła zawał serca i leży w ciężkim stanie dwa piętra wyżej. Gdy się dowiedziałam, chciałam wyrwać kroplówkę i pobiec do niej , i chociaż przeprosić…
- To przeze mnie ! To wszystko przeze mnie!- zaczęłam krzyczeć na cały oddział.
- Już dobrze, spokojnie, ona z tego wyjdzie- uspokajała mnie pielęgniarka.- Połóż się i leż spokojnie, zawołam lekarza.
- Lekarz mi nic nie da! Chcę do mamy! Ale nie, przecież ona mi tego nigdy nie wybaczy! Ona mnie nienawidzi!- zaczęłam panikować i histeryzować. Podbiegło do mnie dwóch pielęgniarzy, musieli mnie jakoś przytrzymać, żebym się nie uszkodziła.
- Podajcie jej morfinę- słyszałam szept lekarza.
- Nie chcę morfiny! Chcę amfę, maryśkę albo cokolwiek innego!
Nie pamiętam jeszcze, żebym była w takim stanie. Po chwili jednak poczułam przepływającą w moich żyłach morfinę, uspokoiłam się tak, że wpuścili do mnie tatę.
- Tato….ja nie chciałam. Ja chciałam tylko się dobrze uczyć, a żeby nie siedzieć tyle w książkach. Wiem, to moja wina. Zepsułam wszystko.
- To nie jest twoja wina, Agusiu. Zrobiłaś źle, ale chciałaś nas uszczęśliwiać. Tak nie da się żyć. Chcieliśmy z ciebie zrobić naukowca. Tak się nie da.
- Mama mi tego nie wybaczy, prawda?
- Myślę, że mama zrozumie, że ona też robiła źle. Wszystko będzie dobrze.
- Jak ona się czuje?- dopytywałam się, chociaż miałam już coraz mnie sił…na wszystko.
- Dużo lepiej. Śpij już- zachęcał mnie tata .
- Tato… ja już nie chcę. Chcę iść na odwyk…
Tata uśmiechnął się, a ja zasnęłam w szpitalnym pokoju, w obcych, szpitalnych ścianach.
***
- Ważka, idziesz do domu? zawołał ktoś, gdy wychodziłam przez drzwi szkoły. To był Wojtek. Ten sam, który pierwszy raz dał mi to świństwo.
- Jasne- odparłam. Nie mogłam mieć do niego o nic pretensji. Sama chciałam. Mam 16 lat, świadoma byłam, co robię.
- No to świetnie, odprowadzę cię- był w znakomitym humorze, jakbym nie wiedziała czemu.
- Jak tam w budzie?
- Wszystko ok. odparłam. A co tam u ciebie? zagaiłam.
- Wszystko jak najlepiej. Super. A najfajniejsze jest to, że wracamy teraz razem.
Objął mnie wpół. Wolałam się mu nie sprzeciwiać. Po prostu szłam szybkim tempem, tak aby czym prędzej być w domu. Długo to nie trwało. Gdy wchodziłam już do pomieszczenia, spojrzałam mu w oczy pełne amfetaminy- widziałam to, jego źrenice mówiły same za siebie.
- Spotkamy się jutro? zapytał .
- Jasne, o której i gdzie?- dopytałam się.
- Tam gdzie zawsze- odparł.
- No to do jutra- uśmiechnęłam się i zmierzałam do domu.
Jak tylko otworzyłam drzwi, zawołałam radośnie :
- Hej, mamuś- wiedziałam, że jest już w domu, zamek był przecież otwarty.- Gdzie jesteś?
Weszłam do swojego pokoju i zobaczyłam płaczącą mamę siedzącą nad moim pamiętnikiem. „ Nie, tylko nie to”- pomyślałam. Spojrzała na mnie, a ja nie wiedziałam, dokąd mam uciekać.
- Co- to- jest? -spytała mama .
- Pozwolił ci ktoś grzebać w moich rzeczach?- próbowałam uciec od odpowiedzi, podeszłam i wyrwałam jej pamiętnik z rąk.
- To jest twoje?- chciała się dowiedzieć mama.
- A jeśli powiem, że nie, to mi uwierzysz?- spytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi.- No właśnie- dokończyłam. I w tym momencie rzuciła się na mnie z pięściami, a ja broniłam się jak tylko mogłam.
- Najpierw ojciec, teraz ty, dlaczego wy mi to robicie? No dlaczego?- wrzeszczała.- Mieszkam pod jednym dachem z narkomanką! Nienawidzę was! Wynoś się stąd!-
Tak samo zrobiła, jak dowiedziała się, że tata ją zdradza, ale on wtedy nie wyszedł. Ja zrobiłam inaczej.
- Mam prawo pisać to, co mi się podoba, to co czuję i myślę! Komu mam to powiedzieć? Ścianom? Najpierw wywaliłaś tatę z domu, a teraz płaczesz po nocach! Co ty myślisz, że ja nic nie wiem? Chcesz stracić również i córkę? Naprawdę tak bardzo tego chcesz? -teraz to ja przejęłam inicjatywę wyżywania się na niej. Trzasnęłam drzwiami i tak po prostu wyszłam.
Przebiegłam dwie ulice dalej i po 10 minutach byłam już u Łapy w domu.
- Cześć, Łapa- dałam jej buziaka na powitanie.- Mogę u ciebie nocować?
Trochę zdziwiona oczywiście wpuściła mnie do środka, ale jej mina była jakaś niewyraźna.
- Ważka… moja mama…. -widziałam, że się męczy, chcąc mi coś powiedzieć.- Przepraszam, moja mama zabroniła mi się z tobą spotykać. Dowiedziała się, że bierzesz- tłumaczyła.
Cały świat zawirował mi przed oczami. Łapa? Moja najwierniejsza kumpela i robi mi coś takiego? Poczułam w oczach łzy i nie mówiąc nic, wyszłam. Do Wojtka nie mogłam iść, po prostu nie mogłam…i nie chciałam. Spędziłam więc samotną noc w pustym mieście, chodząc bocznymi ulicami stolicy.
***
Po kilku dniach siedzenia w domu, musiałam iść do szkoły. Oczywiście zostałam dostarczona do niej przez tatę, przecież taka narkomanka jak ja mogła zamiast do szkoły iść na amfę… Przyznam, że to byłby nawet dobry pomysł. Podjechałam więc pod szkołę superbryką, jak przystało na grzeczniutką, nadzianą nastolatkę. Ośmiogodzinne siedzenie w dusznym budynku pełnym kujonów i uczonych stało się dla mnie ostatnio bardzo męczące. W szatni spotkałam Szymona.
- No hej, piękna- przywitał się ze mną, jak zawsze zresztą.- Co teraz robisz? Może pojedziemy sobie za miasto, co?- jego oczy świeciły się .
„ W sumie fajny pomysł”- pomyślałam. „Co tam, że mam w domu szlaban. Trudno, już i tak gorzej być nie może”.
- Jasne- odparłam, odwróciłam się i już wsiadałam do sportowego samochodu, gdy zaczęła wołać mnie Monika.
- Magda, gdzie idziesz?- spytała.
- Szymon mnie podwiezie- odparłam i popatrzyłam w jego stronę, widziałam, że przyjaciółka się o mnie martwi, więc zapewniłam ją- Monia, będzie ok.- I posłałam jej mój najpiękniejszy uśmiech. Uwierzyła mi i całkiem spokojna poszła do domu.
My, zamiast grzecznie wrócić do domu, pojechaliśmy kilkadziesiąt km za Warszawę.
-Nawet nie wiedziałam, że mamy takie ładne okolice- stwierdziłam .
- Zaraz będą jeszcze ładniejsze- powiedział Szymon i podał mi torebkę z białym proszkiem.
Uśmiechnęłam się, popołudnie zapowiadało się po prostu bajecznie. Po raz kolejny zatrułam swój organizm, czując się cudownie. Szymon oczywiście zrobił to samo. Jednak coś mnie martwiło. Miałam jakieś dziwne przeczucie, że może stać się coś złego, dlatego poprosiłam:
- Wracajmy już…
- Nie ma sprawy- odparł, wszedł do samochodu i już jechaliśmy do stolicy. W czasie jazdy poczułam się tak wolna, że zaczęłam wyglądać przez okno, śpiewać, krzyczeć….
Kiedy już dojeżdżaliśmy do jednej z bocznych ulic, Szymon popatrzył na mnie i jakoś tak głęboko spojrzeliśmy sobie w oczy. Aż nagle usłyszałam czyjś krzyk, pisk opon naszego samochodu, twarz przerażonego Szymona i pustą ulicę. „ Nie, to tylko narkotyk tak działa”- pomyślałam. Ale jednak myliłam się. Wysiadłam z samochodu i zobaczyłam dziewczynę w moim wieku leżącą pod kołami, całą we krwi.
- O Boże! Szymon! Szymon!- zaczęłam go wołać. -Co my zrobiliśmy!
- Przede wszystkim przestań panikować!- krzyknął. -Zwijamy się stad- odparł po pewnej chwili.
- Co??? Mowy nie ma….- zarzekałam się. -Musimy ją stąd zabrać!- wrzasnęłam.
- Ciekawe gdzie? Do mojego domu? -spytał ironicznie.
- Nie, do szpitala- stawiałam na swoim.
- Ok., pomóż mi- po zastanowieniu poprosił Szymon .
Wsadziliśmy poszkodowaną do samochodu i ruszyliśmy do najbliższego szpitala. Nie odzywaliśmy się do siebie w ogóle. Przed drzwiami białego pomieszczenia Szymon zarządził:
- Zostawiamy ją tu- i posadził na wylocie ze szpitala.- Spadamy- rozkazał .
- Ale…przecież…- chciałam tam zostać i sprawdzić, czy lekarze zajmą się tą młodą dziewczyną .
- Chcesz pójść siedzieć za branie i spowodowanie wypadku?- zapytał.
- Nie- odpowiedziałam.
- No właśnie, więc jedziemy.
Byłam wstrząśnięta tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich 10 minut.
- Magda… w razie czego…nic się nie stało, prawda?- spytał.
- Oczywiście- odparłam przekonana i ostatni raz tego dnia spojrzałam w jego przerażone oczy.
***
Następnego dnia obudziłam się w szpitalu. Ciągle myślałam, że to, co się stało, to tylko sen. Niestety. Poszłam więc na trzecie piętro, by móc zobaczyć się z mamą. Weszłam do białej sali. Wydawała mi się taka jakaś bardziej bielsza i większa od mojej. Jak zobaczyłam moją mamę w tych wszystkich kabelkach od urządzeń, przeraziłam się i przestraszyłam .
- Agnieszka…- usłyszałam nagle .
- Mamo.. -rozpłakałam się jak małe dziecko.- Przepraszam….tak bardzo mi przykro..- szykowałam sobie formułki, co powiem, co przyrzeknę, teraz jakoś wszystko wyleciało mi z głowy.
- To ja cię przepraszam…. tak bardzo się cieszę, że nic ci się nie stało. Byłam zła dla ciebie. To się zmieni. Obiecuję- mówiła .
- Ja… pójdę na odwyk. Chcę z tym skończyć.
Na twarzy mojej mamy malował się lekki uśmiech, potwierdzający to, że wie, że będzie ciężko, ale także i wierzy, że mi się uda.
***
Po samotnie spędzonej nocy nie poszłam do szkoły. Poczekałam, aż nie będzie w domu mamy i poszłam wziąć potrzebne mi rzeczy. Chciałam się wynieść stąd. Nie miałam pojęcia gdzie, ale to się już nie liczyło. Poszłam na umówione spotkanie z Wojtkiem. Gdy zobaczył moje spakowane rzeczy, od razu się zainteresował:
- Wyjeżdżasz gdzieś?- spytał .
Spuściłam na dół głowę i patrzyłam w ziemię.
- Hej, co się stało? -dopytywał się .
- Dowiedziała się- zaczęłam mówić.- Znalazła mój pamiętnik, kazała się wynosić, noc spędziłam na ulicy… Co ja zrobiłam ze swoim życiem? No co?- schowałam głowę w ręce, najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Widziałam, że Wojtek przejął się moją sytuacją.
-Na razie zostaniesz u mnie- powiedział jak gdyby nigdy nic .
Popatrzyłam na niego. Starszy chłopak mówi, że mam u niego zamieszkać, zatrzymać się czy jakkolwiek to nazwać, brzmiało to dziwnie.
- Ok.- powiedziałam w końcu.- Dziękuję ci bardzo- powiedziałam.
- No to chodź, pokażę ci to moje cacko- uśmiechnął się do mnie. „Narkomani muszą się trzymać razem, bo inaczej zginą”- pomyślałam.
Ruszyłam razem z nim chodnikiem. Po raz pierwszy od wczoraj zaczęłam się uśmiechać. Nagle jednak Wojtka nie było, zgubiłam go. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam, że stoi po drugiej stronie ulicy i krzyczy:
- Musisz być bardziej ostrożna, bo gubisz to co najlepsze- i wyciągnął ręce w moją stronę. Musiałam się do niego dostać na sąsiedni chodnik. Przechodziłam przez ulicę i nagle w spojrzeniu Wojtka zobaczyłam coś strasznego, usłyszałam :
-Ważka- odwróciłam się w prawo i zobaczyłam pędzący w moją stronę czerwony sportowy samochód.
***
Nie mogłam tego wytrzymać. Świadomość, że z powodu narkotyków mogliśmy zabić 16- letnią dziewczynę, przerażała mnie coraz bardziej. Nie zważałam na rozkazy Szymona i następnego dnia poszłam do szpitala. Musiałam się dowiedzieć, co się stało z naszą ofiarą. Podeszłam więc do recepcji i grzecznie zapytałam :
- Przepraszam bardzo, szukam dziewczyny, która została wczoraj potrącona przez samochód.
- Czy pani jest z rodziny?- dopytywała się pielęgniarka.
- Tak…- skłamałam.- Jestem kuzynką…
- Sala nr 25, z tego co mi wiadomo i jak się zachowywała, to ona jest narkomanką. Nie wiem, czy pani o tym wie.
Narkomanka? Potrąciliśmy dziewczynę z naszej branży? W pewnym momencie zaczynało mi się to wydawać możliwe. Oddaliłam się od stoiska z telefonem i różnymi papierami. Gdy szłam białym korytarzem, spotkałam młodą, bardzo ładną dziewczynę, ale w jej oczach było coś tak przerażającego….coś tak strasznego…. Miała w nich ogromny smutek, jakby straciła coś, czego nie może teraz odzyskać.
„Czy naprawdę wizyta w szpitalu i spotkanie z nieznajomą mogło wnieść tak wiele w moje życie? Magda… możesz się leczyć, przecież nie chcesz niczego stracić, chcesz poczuć, że żyjesz normalnie…” zatrzymałam się w środku nieznanego mi miejsca „ To koniec. Idę na odwyk. Zrywam z wami- moje kochane narkotyki” to była moja ostateczna decyzja .
***
Każdemu dobrze zrobiła zaistniała sytuacja. Ja zmieniłam swoje podejście. Wyraziłam chęć na leczenie w ośrodku dla narkomanów. Czy przypuszczałam kiedykolwiek, że się tam znajdę? Nigdy… Mama przekonała się, że nie nauka jest najważniejsza tylko zdrowie i rodzina. A tata zaczął mniej pracować. Czego można więcej chcieć? Nie wspominając o 3 g amfetaminy, które chodzą mi po głowie, kołaczą i nie dają spać.
***
Tego dnia obudziło mnie czyjeś wołanie mojej ksywki:
- Ważka, Ważka….
Otworzyłam oczy i zobaczyłam siedzącego obok mnie Wojtka.
- Miałaś wypadek, ale już wszystko ok., wszystko będzie dobrze, zobaczysz- zarzekał się, choć ja nic nie mówiłam. Starałam sobie coś przypomnieć, ale nieskutecznie mi się to udało. „ Miałam wypadek? Pamiętam, że chyba byłam czysta….ale….”
- Proszę nie męczyć chorej- usłyszałam .
- Przyjdę do ciebie jutro- powiedział.
- Proszę odpoczywać, byłaś w naprawdę złym stanie -stwierdziła pielęgniarka.
- Ale co się właściwie stało?- zapytałam.
- Potrącił cię samochód, chociaż nie wiemy dokładnie. Ktoś cię tu podwiózł i zostawił. Śpij, odpocznij, biedne dziecko- litowała się nade mną pielęgniarka.
„ Boże… co ja najlepszego narobiłam? Matka nie chce mnie znać, chodzę naćpana po ulicy i potrąca mnie samochód, tak że ląduję w ciężkim stanie w szpitalu…. Jak ja mam się od tego wyrwać? Chcę przestać, cofnąć czas, wrócić do momentu, jak wzięłam pierwszy, drugi, trzeci raz. Chcę być teraz w domu, z rodzicami. Być czysta i wierzyć, że jutro będzie lepszy dzień”.
***
Weszłam do domu, włączyłam komputer i wystukałam na klawiaturze : Ośrodki dla uzależnionych od narkotyków, kliknęłam : szukaj. Otrzymałam całą listę czynnych ośrodków, wybrałam najlepszy z nich. Chyba z 50 razy wykręciłam numer, zanim zdołałam wykrztusić z siebie choć jedno słowo :
- Przepraszam bardzo, czy to ośrodek dla narkomanów?
- Tak oczywiście- usłyszałam w odpowiedzi.- W czym mogę pomóc?
- Chciałam…to znaczy ja… jestem narkomanką- nie wierzę, po prostu nie wierzę, to tylko zły sen…- I chciałabym się leczyć. Kiedy mogę przyjechać?
- Choćby zaraz….- usłyszałam w słuchawce miły głos recepcjonistki, po czym odłożyłam telefon na miejsce i zaczęłam się pakować. Nie chciałam w domu płaczów i histerii mamy. Było tego już naprawdę za dużo. Nie chciałam ich uprzedzać i nastawiać na to, że ich córka idzie się leczyć. Po prostu zeszłam z plecakiem na dół i poprosiłam :
- Tato, czy mógłbyś mnie odwieźć?
- Ty sobie chyba żartujesz, nigdzie nie jedziesz…ani do żadnego Szymona, ani nigdzie, rozumiesz? Masz natychmiast wrócić do swojego pokoju!- krzyczała mama.
- Gdzie?- próbował jednak zapytać tata .
- Ośrodek dla narkomanów na Marszałkowskiej ….
Mamę zatkało, upuściła trzymaną w ręku szklankę na podłogę, ta z wielkim hukiem rozbiła się w drobny mak. Tata, nie mówiąc nic, wziął kluczyki i swoim pięknym czarnym samochodem odwiózł córkę- narkomankę- do ośrodka. Po cichu, po kryjomu, żeby przypadkiem nikt nie zauważył, gdzie mnie wiezie…
***
Siedziałam w pokoju, słuchałam mp3- musiałam jakoś wszystko odreagować, a to był jeden z możliwych sposobów, tabletka narkotyczna zakręciła moim organizmem tak, że czułam się spokojna. Jeżeli jesteś już narkomanem, nie możesz przestać. Chociaż wyrażasz chęć, gdybyś nagle przestał, to nowy dzień przywitałbyś na drugim świecie. Gdy tak leżałam i myślałam, do pokoju wszedł tata. Nie mieli jeszcze wprawy rozpoznawać, kiedy byłam pod wpływem jakiejś używki, a kiedy nie.
- Cześć… znalazłem coś dla ciebie- powiedział i dał mi małą karteczkę.
- Ośrodek dla narkomanów …- przeczytałam głośno.- Kiedy? zapytałam.
- Jak najszybciej.
Jeżeli jak najszybciej, to rozejrzałam się po swoim pokoju i zaczęłam zbierać rzeczy. Potrzebne i te, które były zupełnie zbyteczne. Musiałam coś robić, żeby nie myśleć o tym, co się teraz stanie.
***
Leżałam osamotniona w szpitalu. Wojtek nie przyszedł ani drugiego, ani trzeciego dnia. Byłam prawie pewna, że leży gdzieś i traci kontakt z rzeczywistością. Zamiast niego pewnego dnia w drzwiach mojego pokoju zobaczyłam mamę:
- Cześć- powiedziała oschle.- Widziałam, że zabrałaś swoje rzeczy- popatrzyła na mnie z pogardą.- Masz rację, tak chyba będzie lepiej. Musimy się na jakiś czas odizolować. Już i tak wszyscy wiedzą, że moja córka jest ćpunką- chodziła nerwowo po pokoju .
- Współczuję, naprawdę…- odrzekłam z ironią.
Nie przejmowała się mną, nie spytała, jak się czuję, czy chcę coś zmienić, nic tylko same fakty. Mam się wynieść.
-Dobrze. Będzie jak zechcesz. Wyprowadzę się- odpowiedziałam.
Chyba się tego nie spodziewała, bo popatrzyła z niedowierzaniem. Wiem, na co liczyła. Na to, że będę ją błagać, żeby mnie nie wyrzucała. Żebym mogła znowu z nią mieszkać. „ Nie” pomyślałam i popatrzyłam jej w oczy.
- Ojciec już wie, ale nie wiem, czy zamierza cię odwiedzić.
Nic jej na to nie odpowiedziałam. Po prostu milczałam. Odwróciłam się w drugą stronę. Mama wyszła. Bez żadnego „ Trzymaj się. Mam nadzieję, że będzie dobrze”. Nie, tak nie mogło być w moim domu. Nie miałam żadnego wsparcia. Łapa mnie odtrąciła, mama mnie nienawidzi, ojca w ogóle nie obchodzę i dla kogo ja mam coś zmieniać? „Dla samej siebie”- podpowiedział mi głos w środku. Poprosiłam miłą pielęgniarkę o namiar na jakiś ośrodek, w którym mogłabym się leczyć…
***
Normalny budynek. Myślałam, że to będzie inaczej wyglądać. Weszłam do środka. Rodzicom nie składałam żadnych deklaracji. Znalazłam się w holu biało- szarego nowoczesnego budynku, z torbą w ręku. Nagle poczułam, że dawka, którą dzisiaj wzięłam, zaczęła działać. Pomyślałam „ Co ty tu robisz. Zmywaj się stąd czym prędzej”- ale nie, nagle, gdy się odwróciłam, stanął przede mną młody człowiek. Nie miałam wyjścia. Musiałam brnąć w to dalej. W końcu sama chciałam z tego wyjść. Przebyłam rozmowę z kierownikiem ośrodka: żadnych prochów, ćpania, brania ,bo inaczej: do widzenia. Ok.
- Będziesz miała pokój z dwiema koleżankami. Na razie jesteś sama. Ale długo to chyba nie potrwa.
- Dobrze- powiedziałam . Zaprowadzono mnie do pokoju. Słyszałam krzyki jakiejś dziewczyny w sali zupełnie innej niż pozostałe. Weszłam do bardzo ładnie urządzonego pokoju, usiadłam na łóżku i rozpłakałam się…
***
Nie wiem, jak ja to zrobiłam, ale znalazłam się w tym ośrodku nagle i niespodziewanie. Przez wielki korytarz biegła dziewczyna i wołała: „ Nie chcę, nie chcę. Odejdź ode mnie. Sio…..” darła się, ale nikogo za nią nie było. „ A jeżeli ja też zwariuję? Co wtedy zrobię?” pomyślałam z przerażeniem. Pokój nr 45 miał być teraz moim domem. Weszłam do niego i zobaczyłam jedną dziewczynę, rozkładającą swoje rzeczy w szafie.
- Cześć- powiedziałam. -Agnieszka.
- Cześć…- odparła śliczna dziewczyna w moim wieku, zastanowiła się chwilę i powiedziała- Magda…albo… Stokrotka, jak wolisz. „Stokrotka” powiedziałam jeszcze raz w myślach. Przekwitnięta, zatruta stokrotka….
***
„Zasady są po to, aby ja łamać”- przypomniałam sobie, kiedy jakiś człowiek w garniturze próbował mi wpoić, że nie mam brać. „ Jesteś taki mądry, bo nigdy nie brałeś”- miałam w myśli. W końcu opuściłam ten głupi pokój i zobaczyłam pokój nr 45. Weszłam i zobaczyłam dwie koleżanki.
- Cześć…Ważka jestem- przywitałam się i podałam im rękę.
-Stokrotka.
-Agnieszka.
Czułam się jakoś nieswojo, lecz z zamyśleń wyrwało mnie pytanie, a w oczach Stokrotki zobaczyłam coś dziwnego.
- Co ci się stało?- wskazała na moją obolałą zawiniętą rękę.
- Ee… miałam wypadek- wiecie. Szłam po ulicy, nie zauważyłam i jakiś sportowy samochód mnie potrącił, ale to moja wina. Nie rozejrzałam się -tłumaczyłam im, ale jednocześnie dziwiłam się, dlaczego akurat to chce wiedzieć.
- To nie była twoja wina -powiedziała nowo poznana Stokrotka.- Byliśmy po amfie…- spojrzała w moje oczy. I wtedy już wszystko stało się jasne.
***
16 tygodni…. katorgi, męczarni…. w sumie 4 miesiące spędzone razem. Wszędzie chodziłyśmy razem, nie rozstawałyśmy się nawet na chwilę. Ja, Aga i Ważka.
- Ja już nie mogę….- jęczała Aga i zwijała się z bólu na łóżku.
Byłyśmy osłabione, czyste i nie do życia. Bo już nie było dla nas życia. Nagle Ważka wyciągnęła coś z kieszeni swoich spodni.
- Starczy dla nas wszystkich- powiedziała pewnego pochmurnego dnia .
- Nieprawda, nie wystarczy, przecież to jest mało- rzekła Aga, zawsze robiła wszystko na przekór Ważce, nie kłóciłyśmy się tylko po prostu taka była Aga .
Nasze oczy błyszczały. Rzuciłyśmy się na dawkę. I każda z nas wstrzyknęła sobie przyzwoitą działkę amfy.
- Co za ulga…- stwierdziłam.
- Będziemy mieć ulgę jak wejdzie ten zgred…- dodała Ważka.
- Daj spokój, będzie nam tu z regułkami wyskakiwał.
I wtedy wszystkie zaczęłyśmy się śmiać do łez, przedrzeźniać kierownika ośrodka. W sumie teraz osobno każda z nas nie dałaby rady. Za bardzo się zżyłyśmy. Ale nagle drzwi pokoju otworzyły się, czar prysł, a przed nami wyrósł kierownik.
- No…widzę, że macie niezłą imprezę, można się wprosić?- zapytał sarkastycznie.
- Niestety, impreza zamknięta- odpowiedziała równie ironicznie Ważka .
„ Nie prowokujmy”- pomyślałam .
- Wiedziałem, że nie wytrzymacie. Złamałyście regulamin. Dajecie zły przykład innym, więc żegnamy się. Oczywiście dwie z was idą do innych pomieszczeń, jedna zostaje.
” Nie, nie, nie”- pomyślałam „ Albo wszystkie, albo żadna”. Nagle do pokoju weszło dwóch sanitariuszy. Odciągnęli ode mnie Ważkę i Agnieszkę. „ Co oni robią? Jak śmieją?”
- Zostawcie je! Nie macie prawa! Słyszycie! -rzuciłam się na nich z pięściami , ale kierownik unieruchomił mnie i pozwolił wyjść moim przyjaciółkom.
- Stokrotka….Ważka- krzyczała Aga, kopiąc, w co tylko się da.- Puszczaj- chciała się wyrwać.
- To nasza sprawa. Nie możecie nam tego zrobić!- odzywała się Ważka.
Wszyscy mieszkańcy ośrodka zainteresowali się , co się dzieje. Gdy kierownik mnie puścił, od razu wybiegłam spłakana z pokoju, ale nie zastałam na korytarzu nikogo oprócz gapiów.
- No co się tak gapicie!- musiałam się na kimś wyżyć.
Kierownik miał szyderczy uśmiech na twarzy.
- Nienawidzę cię- wrzasnęłam i zamknęłam się w pokoju na klucz. Rzeczy Ważki i Agi pozostały u nas. Muszą więc po nie wrócić albo przyjdą sanitariusze. Chwilę po tym, kiedy o tym pomyślałam, ktoś zastukał do drzwi. Miałam nadzieję, że je wypuścili i że to uśmiechnięte dziewczyny. Niestety, myliłam się.
- Cześć, Stokrotka- powiedział sanitariusz, znaliśmy się trochę, kilka razy z nim rozmawiałam, wydawał się w porządku. -Przyszedłem po rzeczy dziewczyn.
Usiadłam i zaczęłam płakać. Po raz kolejny przez narkotyki coś zawaliłam. Młody chłopak usiadł koło mnie i zaczął mnie pocieszać. Ja wzięłam 2 kartki i napisałam : „O 18:00, tam gdzie zawsze” .
- Proszę cię, mógłbyś im to dać?
- Jasne.
Wierzyłam w to, że nasze magiczne miejsce sprawi, że dziewczyny się zjawią.
- Stokrotka?- usłyszałam .
- Ważka?- upewniłam się.
Zaczęłyśmy się ściskać, skakać z radości.
- Ej…a ja?- zapytała Aga, która teraz do nas doszła.
I byłyśmy razem. Przez chwilę. Chociaż małą chwilę.
- Posłuchajcie- zaczęłam.- Jeżeli z tego wyjdziemy….umówmy się 18 grudnia o 16:00 na ławce w Łazienkach koło Chopina.
- A nie lepiej…- i urwała Aga- Ok…- dokończyła, a my zaśmiałyśmy się po cichu.
- I znowu będziemy razem, i nikt nas nie rozdzieli- powiedziała Ważka.
- Powodzenia- rzekłam i każda z nas oddaliła się.
***
Wróciłam do domu 15 grudnia. W moim pokoju było wszystko dokładnie posprzątane i przygotowane na mój powrót. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Brakowało mi tego.
- Cześć- Szymon wszedł do mojego pokoju.
- Cześć- uśmiechnęłam się szyderczo.
- Mam coś dla ciebie- podał mi małą torebkę, a jego oczy wyglądały jak podstawki od filiżanki.
- Szymon….ja nie biorę…. rozumiesz? Więc wyjdź stąd ..
- A my?
- Co my?- dopytałam się . -Musisz sobie znaleźć nową ….koleżankę. Zostawiłeś mnie wtedy, kiedy naprawdę tego potrzebowałam. Proszę cię, zostaw mnie raz na zawsze.
Dostosował się do moich słów, natychmiast wyszedł z mojego pokoju, domu, a ja przez okno patrzyłam, jak oddala się ode mnie….
***
Wbiegłam do domu, uściskałam mamę, tatę, czekał na mnie duży tort na mój powrót. Dużo się zmieniło. Byłam uśmiechnięta, a przede wszystkim czysta. Miałam zaległości w miejskich wiadomościach, więc przy stole patrzyłam na rozpromienioną mamę, wesołego tatę i czułam się szczęśliwa. Na ścianie zobaczyłam kalendarz, a w nim zaznaczoną datę: 15 grudnia.
***
- Wiedziałem, że wrócisz- usłyszałam jeszcze tego samego dnia, kiedy pojawiłam się w domu.- Tak się cieszę, że ci się udało- mówił tata.
W ogóle to, że był w naszym domu, uznałam za cud. Strasznie się dziwiłam. I nagle usłyszałam słowa, które totalnie mnie zatkały:
- Wróciłem…. do was….do domu….
-Nie wierzę, po prostu nie wierzę- rzuciłam mu się na szyję, a mama ze łzami w oczach patrzyła na tę scenę.
- Który dzisiaj jest?- zapytałam.
- 15 grudnia- usłyszałam w odpowiedzi .
***
Był 18 grudnia 2007 r. godzina 15:55, a ja sama siedziałam na ławce koło Chopina. Ciągle jeszcze wierzyłam, że dziewczyny przyjdą. Nagle koło siebie poczułam czyjąś obecność. A z drugiej strony drugą osobę.
- Ważka.
- Stokrotka.
- I Aga- powiedziała zdyszana przyjaciółka.
Nadal nie wierzyłyśmy, że to się dzieje naprawdę. Skoczyłyśmy sobie na szyję i wszystkie jak na zawołanie zawołałyśmy :
- Udało nam się! Udało!
Potem zaproponowałam:
- No, to trzeba to jakoś uczcić.
- O…nie kochana, ja z piciem to nigdy nie miałam dużo do czynienia- zapewniała Aga.
- No i ja też, ja też. -zarzekała się Ważka.
- A kto mówi o piciu?- zapytałam. -Zabieram was do Wedla- i zaczęłam się śmiać, że udało mi się nabrać przyjaciółki.
- To którędy teraz?- dociekała Ważka.
Milczałam i czekałam, co będzie dalej.
- Wydaje mi się, że w prawo, potem prosto…- dokończyła.
- Nie, przecież musimy iść teraz w lewo, później przez plac, a potem prosto…- powiedziała Aga.
- Ale przecież, co ty mówisz…w takim tempie to my na 19:00 zajdziemy…
Zaczęłam się śmiać, a razem ze mną moje pozostałe przyjaciółki. Wiedziałam, że z nimi mogę przenosić góry. Cieszyłam się, że wszystkie z tego wyszłyśmy i że pozostaniemy przyjaciółkami, cokolwiek by się stało. Zbyt wiele ze sobą przeszłyśmy, by mogło coś popsuć relację pomiędzy nami. I to nie miłość okazała się najsilniejsza. Tylko przyjaźń. Same nie miałybyśmy w sobie tyle siły. Widocznie los chciał, żeby tak się stało. Nic nie dzieje się przecież bez przyczyny. Wąską dróżką w Łazienkach szły trzy przyjaciółki- byłe narkomanki.
18.12.2007
Wtorek, 21:30
Dzisiaj Magda „ Stokrotka”, Agnieszka „ Aga” i Gosia „ Ważka” skończyły swoje 17-te urodziny, pijąc gorącą czekoladę przy bocznym stoliku w eleganckiej kawiarni Wedel….
Napisałam ostatnią notatkę, zamknęłam pamiętnik i zasnęłam jako 17- letnia Stokrotka, zdrowa i piękna, myślami będąc z przyjaciółkami.